Jeszcze rok temu, kiedy koronka przywitała do nas na dłużej, a pierwszy lockdown stał się faktem, zareagowałem dość entuzjastycznie. Od prawie dekady związany jestem z branżą marketingu i przez te lata nauczyłem się jednego – nie ważne gdzie, ważne jak pracujesz.
Pisałem o tym wiele razy, a wyjątkowo często i z wiadomych powodów, ostatnio. Praca zdalna to przyszłość – czy tego chcemy czy nie, a patrząc z perspektywy pracodawcy i pracownika, ma więcej zalet niż wad. Niestety – oblaliśmy egzamin na wdrożenie pracy zdalnej na dłużej.
Oczywiście, praca zdalna nie sprawdzi się dla wszystkich pracowników. Kasjerzy, magazynierzy, fotoreporterzy i inne grupy, które fizycznie muszą w jakimś miejscu wykonać pracę nadal będę musiały fizycznie być „tamże”. Jednak wszystkie inne zawody, a szczególnie te, które i tak wykonujemy w chmurach (w internecie) mogą być wykonywane tak samo dobrze, jeśli nie lepiej, zza biurka lub z plaży. Wszystko zależy od tego, żeby tę pracę w ogóle wykonać.
Rezultatem pracy zdalnej jest większa efektywność i (może paradoksalnie) większa ilość czasu poświęcona na pracę. Pisałem o tym, że 8. godzinny dzień pracy, to relikt epoki przemysłowej, a my już jesteśmy ze dwie epoki dalej. Cała praca ściśnięta w jeden blok, sprawia, że pracujemy wydajnie przez 1/3 tego dnia. Innymi słowy – przerabiamy „dupogodziny”. Natomiast praca zdalna sprawia, że pracujemy z przerwami, nie patrzymy na zegarek i systematycznie realizujemy zleconą pracę. Sumarycznie pracujemy często więcej, a na pewno wydajniej niż odliczając „czas do wyjścia”. <<CAŁOŚĆ ARTYKUŁU TUTAJ>>
Niestety, mija prawie 500 dni od wybuchu epidemii, sytuacja się normalizuje i prawdopodobnie niedługo nasze życie prywatne wróci do normalności, ale nasze życie zawodowe zrobi także wielki krok wstecz. Ani menedżerowie, ani pracownicy nie wyciągnęli wniosków, wielu nie wdrożyło się w nową rzeczywistość. Znaczna część środowiska przyjęła postawę – przeczekać. Wielu moich rozmówców skłania mnie do tego smutnego wniosku.
Oczywiście są branże/firmy, które przeszły ewolucję. Wiem o co najmniej dwóch bankach, które zauważyły trend wzrostu efektywności pracowników i jednoczesną możliwą oszczędność – wynikającą z okazji do rezygnacji z wynajmu tysięcy metrów kwadratowych biur. Także branża medialna przeszła transformację – redakcje się zwirtualizowały, co zmniejszyło koszty i poszerzyło horyzonty pracownicze.
Jakie w takim razie popełniane są grzechy, które zablokują ewolucję pracy w kierunku pracy hybrydowej lub zdalnej?
Menedżerowie:
Brak wykorzystania potencjału narzędzi do pracy zdalnej. Obfitość narzędzi od np. Google jest niepojęta. Jednak firmy wykorzystują głównie dysk sieciowy i maila. Pomijane są miejsca spotkań, kalendarze, tablice, czaty, prezentacje, kolekcje, a nawet notesy.
Nie patrzą na efekty pracy, ale na godziny, w których pracownik jest pod telefonem.
Nie ufają pracownikom. Nie karzą i nie nagradzają.
Pracownicy:
Traktują pracę zdalną jak płatne wolne.
Migają się od realizacji zadań.
Zwalają swoje błędy na barki technologii.
To wszystko sprawia, że praca zdalna jest „utrapieniem”, a nie „wybawieniem”. O ile łatwiej i przyjemniej pracowałoby się na stałe, będąc rozliczanym z realizacji konkretnych zadań, a nie z czasu jaki nad nimi spędzamy. Ostatnio rozmawiałem z menadżerem dużej i dość młodej firmy. Okazało się, że nie dość, że w czasie epidemii, ale także przed nią – nikt nie prowadził „tygodniowych spotkań rozruchowych”, czyli planówek. To świetne narzędzie (jeśli dobrze wykorzystane) pozwala ukierunkować pracę, poukładać myśli po weekendzie (zazwyczaj zachęcam do organizowania w poniedziałek „po pierwszej kawce”). << O tym jak dobrze zarządzać zespołem przeczytasz tutaj. >>
Jednak nie mogę tylko oskarżać menedżerów, winni są także niestety pracownicy. Osoba z powyższej firmy, zareagowała niemal agresją kiedy zapytał o raport z pracy zdalnej. Nikt nie lubi raportów – ja też nie, więc zwyczajnie upraszczamy go do minimum: lista z plusami „+ to zrobiłem”, lista z minusami „- zostało do zrobienia”. Wspomniany rozmówca błagał mnie, żebym nie pytał o to głośniej, bo „na zdalnej mogę sobie trochę odpocząć i nie przejmować się pracą”. Brrr.
Reasumując.
Praca zdalna z nami nie zostanie. Z jakiegoś powodu większość moich rozmówców uważa ją za garb lub sytuację, którą trzeba przeczekać. Podczas gdy, w zasadzie to okazja do zmian. Owszem praca całkiem zdalna jest możliwa tylko w ściśle określonych sytuacjach i zawodach, ale zdecydowana większość pracowników społeczeństwa cyfrowego mogłaby pracować hybrydowo (na przykład 2/3 – dwa dni w biurze, trzy zdalnie).
Co byłoby gdyby epidemia wcale nie ustępowała, czy „na przetrwanie” także trwałoby 10 lat? Co musiałoby się stać, żeby stan zdalnej pracy przestał być przeszkodą, a nową rzeczywistością, do której zwyczajnie trzeba się przystosować?
No i jeszcze smutne post scriptum – według wszelkich prognoz, takie epidemie niestety będą zdarzały się częściej, a ta trwająca może być tylko sygnałem ostrzegawczym.
0 komentarzy