Jeśli masz wrażenie, że cały świat, a na pewno ludzie, których obserwujesz na Insta, mają dobę dłuższą o kilkanaście godzin od Twojej to ten wpis jest dla Ciebie. Ja tak właśnie mam. Obserwuję ludzi na insta przeróżnych i krew mnie zalewa jak widzę ile oni mają czasu – wstają, idą pobiegać, jedzą śniadanie, wyprawiają dzieci do pracy, w między czasie fit lunch, potem siłownia i basen, zakupy, wycieczka rowerowa na Francuską Polinezję (oczywiście z dziećmi), a po powrocie wspólna kolacja, sprzątanie domu (który i tak wygląda jak po codziennej wizycie Małgosi Rozenek), czytanie książki na dobranoc, wspólne oglądanie telewizji i sen. Serio? Ja jestem z siebie zadowolony kiedy uda mi się po pracy zrobić zakupy i wyrzucić śmieci. Tyle. A przecież moja doba i ich mają dokładnie 24 godziny, czyli 1440 minut.

1440 minut

Dokładnie tyle czasu mam każdego dnia, tak samo jak każda obserwowana lub znana mi osobiście osoba. Skąd w takim razie różnica tak znacząca w wykorzystaniu czasu?

Pewnie wiele osób powie, że mnie zna, i że nie należę do najlepiej zorganizowanych i ogarniętych ludzi na świecie. Możliwe, że trochę prawdy w ich opinii się znajduje, ale jednak nie jest to aż taki problem, żebym nie miał na nic czasu.

Gdyby uczciwie zrobić rachunek sumienia z marnotrawienia czasu, to zauważam pewną poprawę – kiedyś po pracy spędzałem kilka godzin na Netflixie. Kiedy nachodziła mnie refleksja, że pora coś jednak zrobić, okazywało się, że jest już pierwsza w nocy. Trochę słabo.

Drugim pożeraczem czasu okazały się… książki o tym jak walczyć z pożeraczami czasu lub jak być bardziej wydajnym. To też była prawdziwa tragedia – dwieście stron o niczym.

Lenistwo to zaleta.

Co w takim razie zrobić, żeby zaoszczędzić trochę czasu? Żeby mieć godzinę na prasowanie, ugotowanie obiadu i bycie mniej zarobionym nudnymi zadaniami w pracy?

Tak jak mówi nagłówek – lenistwo to zaleta. Gdyby człowiek nie był leniwy z natury, nigdy niczego by nie wymyślił. To lenistwo sprawa, że jestem najbardziej kreatywny.

„Zjedz tę żabę”

Pomogła jedna książka – tak jedna, choć nie do końca jestem jej fanem w 100% – „Zjedz tę żabę”. Główne wskazanie książki, to robić zadanie wobec, którego czujemy największą odrazę na samym początku dnia, bo potem nic gorszego i tak nas nie spotka. Jest w tym pewna logika, ale mnie to nie przekonuje.

Jednak drugie wskazanie autora jest dużo lepsze.

Planowanie i priorytetyzacja.

To pierwsza rzecz, która sprawiła, że w moim dniu codziennym przestał istnieć chaos. Jak? Na dwa sposoby.
Po pierwsze, kodowanie. Mam tak, że do swojej podświadomości i wierzeń ludowych przykładam dość duża wagę. Te drugie zasługują na osoby wpis w sekcji „lifestyle”, ale ta pierwsza jest nieoceniona.

Żeby planowanie spełniło swoje zadania, czyli pozwoliło nam odzyskać czas, musi być wykonane spełniając kilka wymogów. Przede wszystkim zaplanuj dzień wcześniej, nie rano tego samego dnia, ale przynajmniej dzień wcześniej. I zrób to w notesie, a nie w komórce – tak – długopisem po papierze. I jest tutaj pewna magia, którą nazywamy podświadomością. Kiedy piszesz na klawiaturze, nie piszesz, ale stukasz w klawisze, natomiast długopisem piszesz słowa, które też piszesz w mózgu. Innymi słowy pisząc na komputerze/komórce piszesz tylko myśląc i widząc słowa na ekranie. Gdy piszesz na papierze to piszesz pierwszy raz myśląc, potem pisząc faktycznie ruchem ręki, w tym samym czasie myśląc słowa, które zapisujesz, a na końcu czytając napisane słowo.

Rezultat.

Plan zadań spisany? Możesz o nim zapomnieć, przynajmniej na poziomie świadomym, bo nie da się czegoś „odzobaczyć” lub „odpamiętać„, te wszystkie rzeczy są magazynowane w mózgu. Kiedy idziesz spać, mózg przetwarza informacje i planuje działania, bo myśli o tym co napisane.

Następnego dnia Twój mózg przełącza się w tryb „active” bez potrzeby aktywowania. Lista może być długa i nie musisz zrealizować każdego zadania następnego dnia, aż wyeliminujesz zadania.

Druga sprawa to priorytetyzacja na liście. Wiadomo, że kupno nowego zestawu świeczek w Ikei ma raczej niższy priorytet niż zapłacenie pracownikom premii lub wysłanie mailingu do kluczowych klientów. Kiedy robię listę staram się ocenić, które zadanie jest na już nawet jeśli najważniejsze jest to, które najbardziej mnie obrzydza i najbardziej mi się nie chce.

No i na koniec to bez ciśnienia. Mądre rady sobie, a życie sobie. Wiadomo, że jeśli klientowi psuje się strona, albo zaczyna się jakaś gównoburza wizerunkowa, to nie mówię „sorki, ale wiesz, każdy ma w życiu priorytety, niestety…”. Dlatego nie należy się spinać – robisz alert, który nagle wpadł, a potem wracasz do listy.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Pin It on Pinterest